Luna i Labo.
Opowiastki Luny 🙂
Nie wiem od czego zacząć, chyba od tego, że jestem zakochana… ale po kolei. Przyjechałam do nowego domu ciemnym wieczorem. Całą drogę siedziałam tak cichutko, że ci co siedzieli z przodu myśleli, że się rozpłynęłam, a ja tylko nie wiedziałam co się dzieje i trochę jednak się bałam nieznanych zapachów i tego wszystkiego zmieniającego się wokół mnie. Tak czy siak, dojechaliśmy na miejsce i dziarsko wyskoczyłam z samochodu, łapiąc w nozdrza nowe powietrze. Tak jak już wspomniałam było ciemno. „Ten większy” z człowieków poszedł gdzieś, a ja się kręciłam po ogródku „z tą od smaczków”. Byłam tak zajęta obwąchiwaniem gruszek w trawie, że ledwo zauważyłam kiedy pojawił się ON, czyli całkiem przystojny szpakowaty brunecik . Udawałam, że go nie widzę, ale był tak szarmancki, że nie mogłam go dłużej ignorować. Labo, bo tak ma na imię ów dżentelmen, po pierwszych gonitwach po ogrodzie, przedstawił mnie reszcie stada, czyli Kotom… Wytłumaczył mi kto jest najważniejszy wśród tych Kotów czyli Pan Pipi, ale ja i tak najlepiej lubię się bawić z Pamelką (o ile nie ma chrupek w misce…), bo ona umie się bawić w labradorowego berka. Właśnie z tym jedzeniem to ja jeszcze nie mogę zrozumieć, dlaczego nie mogę jeść ze wszystkich misek świata i dlaczego Koty, a szczególnie Stefan, czasami na mnie prychają, kiedy zaglądam na ich stół. Chociaż podobno ich żarcie i tak nie jest smaczne :-).
Kilka pierwszych nocy to męczyła mnie bezsenność. Chodziłam z kąta w kąt całymi nocami, no nie mogłam sobie znaleźć miejsca, chociaż Labo kilka razy ustępował mi swoje posłanie, a i „ci od smaczków” zachęcali do spania nawet na kanapie. W końcu się jakoś uspokoiłam i teraz chrapie donośnie, a jakie fajne mam sny….. Dużo ciekawostek się nauczyłam tutaj, np. potrafię już robić siad, bo wiem, że moja ulubiona błękitna miseczka szybciej trafi na poziom moich nozdrzy, na spacerach chodzę grzecznie i przybiegam ile sił w nogach jak tylko słyszę moje imię. Jedyną moją zmorą to kwestia ilości pożywienia… jest mi ciągle mało, ale podobno my Labradory tak mamy :-).
To chyba na razie tyle, pędzę do ogródka bo Labo na mnie czeka. Teraz uczę się zabawy, zupełnie nie rozumiem tego słowa, ale robię postępy.
Pozdrawiamy całym stadem 🙂
Poprzednie wpisy:
Labradorka Luna wyadoptowana
Labradorka Luna – małe białe cudo do adopcji
Labradorka Luna uczy się, że człowiek to nie tylko ból i strach…
Nie zapomnę tego mokrego noska labradory są przesympatyczne uwielbiam pieski ale labradory podbiły moje serce
A ta opowieść spowodowała łzy w mych oczach
Nie stety nie mam warunków aby mieć takiego kochanego przyjaciela
Cudny opis. Cudna historia. Cudnego życia…