Sali został na stałe w domu tymczasowym.
Wiecie, jak czuje się biszkoptowy labrador, któremu przez niemal 5 lat życie dawało w ogon, gdy nagle dowiaduje się, że ma Dom? Taki prawdziwy, przez duże „D”, w którym jest kochająca pańcia Ania, kochający ludzki szczenior Przemo (taki wyrośnięty całkiem nieźle) oraz dwaj bracia – wódz york o imieniu Łobuz i czarny, małorolny labek Roki? Biszkoptowy labrador płacze ze szczęścia!!!
Ostatnie trzy miesiące były dla mnie bardzo trudne, ale z drugiej strony dały mi światełko w tunelu. I ten, kto powiedział „pamiętaj, nie idź w stronę światła” był najprawdziwszym, gadającym bzdury, osłem! Ja poszedłem w stronę światła i dostałem Dom na Zawsze!
Długa była ta moja droga do tego Prawdziwego Domu… Najpierw chcieli mi uciąć łapę, ale ciocia Ewa na to nie pozwoliła. Następnie opiekę nade mną przejęły labradory.org, to oni zaczęli zbierać pieniądze na moje leczenie, z wujkiem Rysiem na czele. Chwilę później przyjechała pańcia Ania i obiecała mi, że zrobi wszystko, żebym mógł chodzić i biegać. Jeszcze później poznałem wujka doktora Rafała i ciocię doktor Jadzię, a także izbę tortur w postaci Przychodni Weterynaryjnej Hau – Miau, którą oboje nazywają miejscem pracy. Nie rozumiem dlaczego, ale któż zrozumie weterynarzy…
To właśnie Oni, ciocia i wujek doktor postawili mi wreszcie właściwą diagnozę i zoperowali mi łapę. Bardzo się starałem, żeby jęzorem zepsuć efekty ich ciężkiej pracy, po części mi się nawet udało, koniecznie chciałem im udowodnić, że się nie znają na labradorach, ale niestety – mieli rację… Szczekam Wam, to było straszne, kiedy musiałem przyznać słuszność weterynarzom!
Dwa tygodnie po operacji musiałem gnić u cioci Ewy, bo moja pańcia do wujka doktora ma 180 km, a ciocia tylko 17. Codziennie jeździliśmy z ciocią do przychodni, wujek doktor robił wszystko, żeby mnie do siebie przekonać, używał ciasteczek, smaczków, drapania po tyłku, posunął się nawet do propozycji noclegu (ludzie, ratujcie, zboczeniec!!!), niemniej jednak nadal wchodzę do Hau – Miau na wyciągu (jedna osoba pcha od tyłka, druga ciągnie z przodu).
Potem trafiłem wreszcie do pańci Ani. Uczyłem się żyć w jednym stadzie z Łobuzem i Rokim, nie było to łatwe, bo każdy z nich ma swoje zasady funkcjonowania, i wszystkie obłąkane. Pańcia mnie pokochała od pierwszego wejrzenia, jej ludzkie szczenię też, zdecydowanie dłużej trwała moja integracja z czworonożnymi. Wraz z pańcią jeździliśmy na rehabilitację do cioci Ani do Zdrowej Łapy, ale byłem upartym psem i na łapie stawać nie chciałem.
Przez te trzy miesiące czułem się, jak w Domu Tymczasowym – tak jakbym nie chciał się przyznać, jak bardzo to swoje nowe stado pokochałem. Byłem ideałem grzecznego psa – choć w ślepiach od czasu do czasu przebłyskiwały mi łobuzerskie kurwiki – poza żebradoringiem nie zmalowałem niczego.
Ostatnio pańcia Ania podjęła (częściowo w moim imieniu) bardzo ważną decyzję. Poprosili mnie z ludzkim szczeniakiem, abym zechciał zostać u nich już na zawsze, oczywiście zgodziłem się, płacząc z radości, że wreszcie będę miał swój Dom, w którym zostanę, z którego już mnie nikt nie odda, i w którym będę kochany tak samo, jak Roki oraz Łobuz.
Pańcia napisała do wujka Rysia, z labradory.org, który – choć dwunożny – stanowił istotę decyzyjną w mojej sprawie. Wujek się zgodził (aczkolwiek przedyskutował decyzję z ciocią Ewą, która nas stale odwiedza, na szczęście całkiem fajnie drapie po tyłku) i ku mojej bezbrzeżnej radości wysłał pańci umowę adopcyjną. Pańcia podpisała i już oficjalnie: MAM SWOJE STADO! MAM SWÓJ DOM STAŁY!
Pańcia w ogóle jest cudowna, wiecie? Powiedziała, że pozostałą kwotę, którą Dobre Człowieki wpłaciły na moje leczenie i rehabilitację, chciałaby przekazać innym potrzebującym labradorom, którymi opiekuje się wujek Rysiek i jego stado wolontariuszy z labradory.org. To piękny gest ze strony pańci, tym gestem ujęła mnie za moje kudłate serducho ponownie, bo sam wiem, co to znaczy być labem niechcianym, niekochanym, bezdomnym i chorym.
Pańcia oddała mi cały swój dom, swoje serce, ratuje mnie jak może, do spółki z wujkiem doktorem, ale nie zapomina przy tym o innych potrzebujących czworonogach. Kocham ją bezgranicznie.
Na dowód tej miłości, w dniu, kiedy dotarła do nas moja umowa adopcyjna, po raz pierwszy poszedłem za pańcią do sypialni i tam ułożyłem się do snu. Wiedziałem, nie wiem skąd, ale wiedziałem, że to już koniec mojej labiej tułaczki, że mam prawo w tej sypialni spać wraz z Łobuzem i Rokim, że to też jest już moja sypialnia.
Nie jestem już labradorem – wiecznym tułaczem. Pańcia mnie kocha, a ja kocham ją. Jest wspaniałą osobą, która podarowała mi nowe życie, życie budowane nie tylko na pełnej misce, ale przede wszystkim na miłości, takiej bezwarunkowej, nie zaglądającej do mojej karty choroby. Dziękuję Ci, MOJA pańciu Aniu!
Tekst: E. Frankiewicz
My ze swej strony bardzo dziękujemy Pani Ani i Pani Ewie za wszystko co zrobiły i robią dla Saliego ❤Oczywiście cały czas trzymamy kciuki za jego zdrowie ❤.
Dziękujemy również wszystkim darczyńcom, którzy okazali tak dużo serca dla Saliego ❤.
Wszystko o Salim w poprzednich wpisach:
SALI – LABRADOR MACANY
Rehabilitacja Saliego – ciąg dalszy (+film)
Rehabilitacja Saliego (+film)
LABRADOR SALI PONOWNIE W RZESZOWIE (+film)
LABRADOR SALI DZIĘKUJE ZA POMOC
LABRADOR SALI – JESZCZE W LUBLINIE
SALI – LABRADOR WIECZNY TUŁACZ – ZNOWU W LUBLINIE
SALI – LABRADOR WIECZNY TUŁACZ
SALI – LABRADOR WIECZNY TUŁACZ – PIERWSZA DOBA PO OPERACJI (+film) SALI – LABRADOR WIECZNY TUŁACZ PUKA DO LUDZKICH SERC
Labrador Sali – wieczny tułacz – wyruszył w daleką drogę cd.
Labrador Sali – wieczny tułacz – wyruszył w daleką drogę
SALI, LABRADOR – WIECZNY TUŁACZ Cd.
SALI, LABRADOR – WIECZNY TUŁACZ POTRZEBUJE PILNIE DOMU
Się popłakałam, cudowna wiadomość. Żyjcie wszyscy w zdrowiu 100 lat
??
❤?cudownie
Saliczku kochany, tak bardzo się z Tobą cieszę. Mieć swój własny dom to najcudowniejsza rzecz. Ciesz swoją Pańcię i Doktora też. Okazują Ci wiele serca. Raduj swoich psich Przyjaciół.
Pani Aniu i wszyscy, którzy pomogli Saliemu, dziękuję za okazane serce i miłość do zwierząt. Odpłacą się z pewnością.
Wiedziałam!!!:) Sali trafił na wspaniałych ludzi:) Zdrowia dla wszystkich i pisz Salinku od czasu do czasu. Może kiedys
Cd się spotkamy bo jesteśmy z tego samego województwa i tylko ok. 50km od siebie:) Powodzenia Twój wlochaty kumpel Grand z rodziną
Ja też czytałam ten pamiętnik z gulą w gardle… Pokochałam Saliego już z wcześniejszych felietonów Ewy… Jakże sie cieszę, że ten piękny pies, tak sponiewierany przez chorobę, ma ponownie szansę na szczęście i radość u wspaniałych ludzi… <3 Niech codziennie świeci ci słoneczko, kochany psiaku!
Daliśmy ??
Najlepsza z możliwych adopcja ?
CUDOWNIE , WSPANIAŁY DOM.
Salinku dużo zdrowia,bo wszystko „inne” już masz ❤??