Każdy miłośnik psów z całą pewnością doskonale zna widok swojego domowego pupila, który modlitewnym wzrokiem wpatruje się w drzwi lodówki, cichcem wylizuje z dziecięcej rączki biszkopcik lub jabłuszko, czy też niedostępnymi nam sposobami tajniaków kradnie soczystego schaboszczaka wprost z obiadowego talerza, wyglądając przy tym jak uosobienie niewinności.
Nie znaczy to wcale, że nasz czworonóg jest głodny lub źle karmiony. Najwyżej bywa źle wychowany – co zazwyczaj sugeruje, iż to nie my wychowaliśmy psa, ale on wychował sobie nas. Niezależnie jednak od kwestii kto pełni rolę Samca Alfa w domowym stadzie – jedno jest pewne – pies musi jeść. Mało tego – pies powinien dobrze jeść.
Współczesny rynek zoologiczny zalewa nas reklamami różnorodnych karm, suchych i mokrych, w których gąszczu przeciętny właściciel psa traci głowę, a nierzadko również pieniądze z portfela, wygadany sprzedawca bowiem bez trudu „wciśnie” nam towar najdroższy, niekoniecznie najlepszy, ale po prostu „markowy”. Pół biedy, jeżeli nasz pies nie dostanie po tym kosmicznej sraczki, gorzej jeśli odchoruje swoje śniadanie, obiad i kolację. Zwierzę się nacierpi, często konieczna jest pomoc weterynarza, a koszty karmy rosną zatrważająco.
W dzisiejszym świecie psy są bardzo poważnymi klientami supermarketów, choć nawet jedną łapą nie wchodzą do środka (może by i weszły, gdyby nie głupie ludzkie zakazy), na szczęście w sklepach z artykułami dla zwierząt są milej widziane. O ogoniastego i zębiastego klienta walka toczy się ostro, proponując mu karmy dla alergików, dla diabetyków, dla tłuściochów, na problemy z jelitami, wątrobą, nerkami i oczami, dla suk sterylizowanych i matek karmiących, karmy eko, karmy holistyczne – można się pogubić i zginąć z kretesem.
Niektórzy zadają sobie pytanie – czy to wszystko jest psom potrzebne? Przecież one i tak zeżrą co im się da, a potem… no cóż, wszyscy wiemy, a jeśli nie wiemy, to i tak wdepniemy.
To co pożarł nasz pupil jest widoczne w jego futrze, zębach, uszach, oczach, zapachu z pyska i smrodku spod ogona, ale przede wszystkim w odchodach. Prawidłowo żywiony pies nie ma zaparć, biegunek, nie dręczą go gazy i wzdęcia, nie wymiotuje, nie drapie się, nie wygryza „do łysego”, a nawet jeśli z jego mordki nie pachnie fiołkami, to jednak nie jest to gaz bojowy, ani wyziew wulkaniczny (bądźmy szczerzy, człowiekowi z ust też różami nie pachnie). Psia kupa powinna być niewielka, zwarta i mało wonna – oznacza to, iż psiak przyswoił większość składników znajdujących się w misce. Nie domagajmy się jednak, by labrador robił kupki ratlerka, zaś ratlerek mysie bobki – aż tak dobrze nie będzie. Sprzątnąć i tak trzeba, nawet jeśli kupa jest wielkości Himalajów (tylko trzeba wziąć większy woreczek!).
Różnorodność karm i ich cen na sklepowych półkach wynika przede wszystkim z ilości składników w owe karmy „zamieszanych”. I tak do najtańszych należą żarełka, w których tak zwane mięso (czy też składniki pochodzenia zwierzęcego) stanowi zaledwie 30% (bywa, że mniej), zaś 70% to wypełniacze roślinne. Czy jednak nasz pies i krowa to jedno i to samo? Nawet dalmatyńczyk, barwami może i do krowy zbliżony, całą resztą odległy jest od niej o całe lata świetlne. Zaletą takiego jedzenia jest jego cena oraz powszechna dostępność i łatwość podania – po prostu wrzucamy do michy i już. I na wszelki wypadek lepiej się nie zastanawiać, co takiego właśnie pożera nasz czworonóg – dla własnego, psychicznego zdrowia (gwoli ścisłości – kiedy człowiek wcina parówkę, też woli nie myśleć z czego się ona składa!).
Dlaczego w psich puszkach, czy suchych karmach jest tak wiele składników roślinnych? To proste – pozyskanie cennych składników odżywczych pochodzenia zwierzęcego jest zdecydowanie droższe, prościej jest przetworzyć produkty roślinne, które po odpowiedniej obróbce staną się przyswajalne dla psiaków. Można więc powiedzieć, że współcześni producenci gotowych karm są wyjątkowo utalentowani – rośliny zmieniają w (prawie) mięso. Tylko, że to PRAWIE robi WIELKĄ różnicę! Do tego dodają różnorodne „suplementy”: typu mączka mięsno – kostna, mąka sojowa, mąka kukurydziana oraz przede wszystkim cukry, a najczęściej ich tańsze zamienniki (melasa, syrop glukozowo – fruktozowy, sacharoza, sorbitol i inne świństewka), działające jak słodycze – pies zje trochę i… chce jeść jeszcze… i jeszcze…
Nam – ludziom również zdarza się wcinać śmieciowe, fastfoodowe jedzenie i trudno kogokolwiek potępiać za jednorazową wyprawę do hamburgerowego, czy pizzowego raju. Sam fakt jednak, iż nadal żyjemy świadczy o tym, że na co dzień odżywiamy się zdrowiej, gotując samodzielnie, czy też licząc na dobre serce mamusi lub teściowej. Dlaczego więc chcemy fastfoodowo odżywiać naszego zwierza? Bo łatwiej, bo szybciej, bo taniej? A zdrowie gdzie? Zostało w kasie marketu…
Zdarzają się oczywiście karmy lepszej jakości (najczęściej w dobrych sklepach zoologicznych i klinikach weterynaryjnych), z zawartością mięsa 60 – 70%, ich cena jednak nie jest dla każdego, bowiem (przykładowo) 12 zł za 400 g specjalistycznej karmy, kiedy nasz pies potrzebuje dziennie 1200 g, może po prostu ogłuszyć przeciętnego śmiertelnika, a w jego portfelu spowodować przedmuchy nie gorsze od tych w silniku malucha.
Co nam – właścicielom więc pozostaje? Napad na bank w celu zdobycia pieniędzy na lepsze jedzenie? Czy może rezygnacja z mało zapachowego psiego gówienka na rzecz żrących oparów z psiej rury wydechowej wskutek podawania tańszej, marketowej karmy?
Nie tylko. Są jeszcze dwie inne opcje: możemy psu gotować i powiedzmy sobie szczerze, że skoro gotujemy obiad dla całej rodziny, to raczej dalibyśmy radę ugotować i dla psiaka. Albo też możemy przestawić naszego psa na BARF (Biologically Appropriate Raw Food) – żywienie surowym mięsem z dodatkami.
Metoda BARF została stworzona przez australijskiego weterynarza Iana Billinghursta, w latach 90 – tych XX wieku. Przez wiele lat leczył on psich pacjentów z biegunkami, alergiami i innymi sensacjami pokarmowymi, karmiąc jednocześnie swoje psy karmami komercyjnymi. Kiedy jego domowi pupile również odczuli na sobie problemy trawienne, weterynarz zaczął przemyśliwać nad prawidłowym odżywianiem czworonogów. Doszedł do wniosku, że psy to od milionów lat drapieżni mięsożercy, których podstawą diety było mięcho surowe i do takowego ich układ trawienny się przystosował w naturalny sposób. Dlaczego więc współczesne psiaki miałyby mieć inny układ pokarmowy? Przystosowany do jedzenia resztek z pańskiego stołu i puszkowanego żarcia? Takie stwierdzenie nie ma wg I. Billinghursta racji bytu i można je włożyć między bajki.
Do głównych składników diety BARF należy mięso, kości, wnętrzności, tłuszcz, nadtrawione części roślin, a także inne pożywienie, które zazwyczaj pożerają przedstawiciele gatunku psowatych. Wszystkie te składniki należy odpowiednio zbilansować, wyliczyć dzienną dawkę jedzenia dla naszego psa (w zależności od wieku, aktywności i trybu życia psa dzienna dawka to 2 do 7% jego masy ciała), pamiętając o indywidualnych różnicach między psiakami, nawet tej samej rasy. A potem należy stać się myśliwym… i zdobyć mięso!
W wersji skróconej można zaopatrywać się w sklepach z gotowymi surowymi karmami, gdzie dostaniemy w pełni zbilansowaną, pełnowartościową porcję, którą wystarczy rozmrozić i wrzucić do psiej michy. Ma to jednak swoją cenę.
Wersja rozszerzona to samodzielne polowanie na mięso (wprawdzie bez łuku, kuszy i harpuna, ale jednak), które należy kupić, zmielić, poporcjować i zamrozić (pamiętając wszakże, iż wieprzowiny nigdy nie podajemy na surowo, ze względu na wirusa, który może być w niej zadomowiony i w efekcie zaszkodzić naszemu psu!). Zakup maszynki elektrycznej do mielenia to wydatek jednorazowy i można go wliczyć w koszty własne przedsięwzięcia „Polowanie”.
Korzyści są bezdyskusyjne – lepsza cena, pełen wgląd w to, co wcina nasz pupil, ładniejsze zęby, bardziej lśniące futro i… mało wonna kupa. Któż z nas nie przyzna, że takową przyjemniej jest zebrać z trawnika?
Nasze psy to smakosze – jeden uwielbia kurczaczka, inny wołowinkę, jeszcze inny do pyska nie weźmie wątróbki, ale już króliczek, czy jagnięcinka to przysmak jakich mało. To do nas – właścicieli należy jednak decyzja czym będziemy nasze ogony karmić – co one lubią, a co mogą jeść. Bywa, że nasz psiur chętnie podjada owoce, warzywka surowe i gotowane, nie gardząc również mleczkiem, serkiem i jogurcikiem. Ba!, jeszcze mlaszcze i oblizuje się ze smakiem! Nic nie stoi na przeszkodzie, by mięsko pomieszać z warzywkiem, a na deser dać psu owoc – jeśli tylko jego żołądek dobrze to znosi. Pamiętajmy jednak, aby każdą żywieniową zmianę wprowadzać powoli, stopniowo dawkując nowe przysmaki i obserwując psie reakcje, a w razie konieczności modyfikować psią dietkę.
Wprowadzając metodę BARF nie bądźmy jednak ekomaniakami – naszym piesom należy się od czasu do czasu wędzone świńskie ucho, prasowany gnatek, czy ciasteczko – w końcu my też od czasu do czasu jadamy ptysia, czy napoleonkę. Ciekawe jest tylko to, że nasze psy równie chętnie jak my pożarłyby napoleonkę i ptysia, a w nas – człowiekach wędzone świńskie ucho, ani prasowana kość jakoś nie budzą entuzjazmu. Czy to oznacza, że w drodze (psi)ewolucji człowiek jednak nie spsiał, zaś pies się uczłowieczył?
oprac. Ewa Frankiewicz