Pomocna ludzka łapa dla labradora pilnie poszukiwana!
Koniec ubiegłego stulecia i początek XXI wieku to dziki, niekiedy obłąkany postęp techniki i technologii. Świat współczesny stał się super szybkim indywiduum, w którym liczą się super szybkie samochody, super szybki Internet i super szybkie relacje międzyludzkie. A i owszem, także w kontekście stosunków damsko-męskich, umownie nazywanych seksem! Chociaż nie tylko.
Owo super szybkie tempo życia stało się przyczyną wielu nieszczęść, egzystencjalnych porażek, chorób cywilizacyjnych oraz paru jeszcze innych mało przyjemnych rzeczy. Coraz więcej osób cierpi na choroby przewlekłe, stało się ofiarami (sprawcami?) wypadków komunikacyjnych, pożera ich depresja, anoreksja, czy inne psychiczne zawirowania. Popadamy w nałogi, izolujemy się od świata lub, przeciwnie, chętnie każdemu przegryzamy gardło, dla czystej przyjemności pastwienia się nad słabszym i udowodnienia sobie samym własnej (złudnej) przewagi.
Jak się to wiąże z labradorami? Dwustronnie, w moim osobistym pojęciu. Może nawet trzystronnie? Nie jestem pewna.
Po pierwsze, labradory coraz częściej wyciągają do nas pomocną łapę, towarzysząc nam jako psy asystujące. Podają telefon, udeptują na płaskiej powierzchni w oczekiwaniu na zbliżający się atak padaczki, przynoszą glukometr do zmierzenia sobie poziomu cukru, prowadzą po zatłoczonych ulicach, a przede wszystkim zmuszają nas do wyjścia z domu – na spacer, do weterynarza, po zakupy. Uprzejmie noszą w zębach nasze siatki, u weterynarza zachowują się niczym psie ideały, a nawet potrafią w skrajnych przypadkach wezwać pogotowie (osobiście znam dwa takie labki).
Na drugim końcu kija znajduje się rzeczywistość ponura i mało zabawna – zbrutalizowany świat pogubił niemal zupełnie więzi człowieka z człowiekiem, a także – niestety – człowieka z psem. Kierując się, li i jedynie, opiniami cioci Wikipedii, wiele osób sprawia sobie urokliwego małego labradorka – jako zabawkę, pocieszyciela, prezent – po czym, w okolicach wakacji podrzuca go pod bramę schroniska, wrzuca w pudełku do rzeki, czy przywiązuje na łańcuchu w lesie. Bo urósł, bo gryzie, bo szczeka, bo przeszkadza, a może zwyczajnie bez powodu.
Jest jeszcze trzecia strona tego medalu (bardzo proszę nie truć mi tu o obowiązkowych dwóch stronach!, matematykę chwilowo mam w nosie!) – po części związana właśnie z powyższą nieświadomością cech i zwyczajów rasy Labrador Retriever. Te wszystkie porzucone przez tak zwanych ludzi psy – w schroniskach, rzekach, lasach – są dwakroć bardziej narażone na urazy, zranienia, choroby i ataki innych, silniejszych osobników. Zagłodzone, wychudzone, brudne, zakleszczone i zarobaczone, w poczuciu beznadziei i z rozdartym labkowym serduszkiem.
Na szczęście, mimo ogólnego zwyrodnienia i obyczajowego rozpasania, istnieją na świecie Ludzie przez duże „L”, dla których życiowym mottem jest pomoc psom skrzywdzonym przez (nie)ludzki los. Takie osoby są w stanie w środku nocy wsiąść do auta i pojechać na drugi koniec kraju tylko po to, by uratować skrzywdzone labowe istnienie. Organizują zbiórki pieniędzy na leczenie, szukają domów tymczasowych i stałych, słowem – robią wszystko co się da, aby labradorom pomóc.
Co jednak zrobić, jeśli uratowany przez nich labrador okazuje się niewidomy, głuchy, chory na padaczkę, albo z uszkodzonym kręgosłupem? A jest młodym, radosnym, pełnym życia i energii psiakiem, którego poddać eutanazji jest równoznaczne niemal ze zbrodnią? Czy to ma znaczyć, że już do końca swojego życia będzie skazany na brak swojego człowieka?
Niewidomy człowiek posługuje się białą laską, albo żyje i działa z psem przewodnikiem. Niewidomy pies używa nosa i uszu, ale chętnie też odda się pod opiekę człowieka – przewodnika. Przecież wystarczy mu poznać terytorium węchem i udeptać własnymi czterema łapami, żeby funkcjonować niemal normalnie i nie wpadać na każde drzewo, słupek oraz ławkę. Poza tym człowiek – przewodnik zadba o to, by niewidomy labrador przeszkodę ominął bez szkody dla zdrowia.
Osoba niepełnosprawna ruchowo używa wózka inwalidzkiego. Niepełnosprawny labrador też może takiego używać. Śmigać nim jak rakietą, z rozmerdanym ogonem, rozkłapcianymi uszami i szeroko uśmiechniętą paszczą, w której na dodatek bez problemu zmieści się piłka.
Labrador asystujący człowiekowi choremu na padaczkę, jest w stanie wyczuć zbliżający się atak. Człowiek nie ma na tyle dobrego węchu i instynktu, aby wyczuć zbliżający się atak u labradora, ale uważnie obserwując zwierzę może zauważyć pewne charakterystyczne objawy, związane nadchodzącym napadem. Odpowiednio dobrana dawka leków tak u człowieka, jak i u labradora potrafi całkowicie wykluczyć ataki choroby, albo też znacząco je ograniczyć.
Człowiek głuchy, głuchoniemy, po odpowiednim przygotowaniu edukacyjnym w domu i szkole, ma możliwość normalnego funkcjonowania w świecie ludzi słyszących. Labrador jako taki mówić nie potrafi, z głuchotą natomiast radzi sobie świetnie, zastępując słuch wzrokiem, węchem i językiem. Jego człowiek – przewodnik ma właściwie za zadanie chronić zwierzę przed niebezpieczeństwami, których pies nie usłyszy, a które mogą stanowić zagrożenie dla jego zdrowia i życia – zwłaszcza samochody, maszyny i urządzenia. Łatwo się jednak domyślić, że prawdziwie kochający zwierzę człowiek zawsze będzie chronił swojego labradora przed niebezpieczeństwem, niezależnie od tego, czy pies słyszy, czy nie. Tak zwyczajnie, z miłości.
Jaki z tego morał? Prosty. Labradory przewlekle chore, niewidome i niepełnosprawne, chyba jeszcze bardziej niż ich zdrowi kumple potrzebują kochających rodzin i domów. Żadne, nawet najlepiej funkcjonujące schronisko nie jest bowiem w stanie zadbać prawidłowo o ich los. Domy Tymczasowe, w których pies pozostaje do końca swoich dni, gdy jego stan zdrowia uniemożliwia adopcję do Domu Stałego, stanowią rzadkość i ciągle ich brakuje.
A przecież tak niewiele potrzeba, by niepełnosprawnemu psiakowi podarować dom. Pies poruszający się na wózku świetnie odnajdzie się w domu z ogródkiem. Pies niesłyszący odnajdzie się właściwie wszędzie. Pies niewidomy, po rozpoznaniu terytorium, również doskonale daje sobie radę.
Nieco trudniejszym, ale absolutnie możliwym do realizacji zadaniem, jest opieka nad labradorem przewlekle chorym – na padaczkę, cukrzycę, depresję (tak, to też się zdarza!), dysplazję, czy inne świństwo dotykające tę rasę. Najbardziej skomplikowane jest bowiem takie ustawienie psiakowi leczenia podtrzymującego, aby był on w stanie jak najnormalniej funkcjonować. Ten proces zazwyczaj odbywa się jeszcze podczas pobytu zwierzęcia w Domu Tymczasowym, nowi właściciele mają więc w obowiązku jedynie podawanie odpowiednich dawek leków oraz kontrolne wizyty u weterynarza. Tym sposobem niemożliwe staje się możliwe. Pies dostaje kochającą rodzinę, michę pełną smakołyków, wygodną kanapę w salonie i mięciutką podusię w sypialni, a tylko od czasu do czasu, w paszteciku, musi połknąć tabletkę. Znając labradory, które jedzą wszystko, co jest jadalne, niekiedy to, co jest niejadalne także, najprawdopodobniej zeżrą nadziewany tabletką pasztecik i upomną się o jeszcze, bekając rozgłośnie i puszczając (w podziękowaniu) zażywanego bąka.
Dzisiaj wiem na pewno, że moja Madera jest psem niepełnosprawnym. Przeżarte przez dysplazję obydwa biodra, poluzowane więzadła w obydwu kolanach, usztywnienie mięśni, konieczność czasowego noszenia ortezy na łapie i regularnej rehabilitacji na bieżni wodnej – mówi samo za siebie, prawda? Kochamy ją wszyscy, całą rodziną, walczymy o nią, wizytujemy przeróżnych specjalistów, wydajemy pieniądze na leczenie, na specjalistyczną karmę, suplementy diety (plus pasztecik) i fizjoterapeutów. I nikt z nas nie ma zamiaru zrezygnować, poddać się, dać sobie spokoju. Tylko czasami przychodzą myśli, że leki na padaczkę, czy cukrzycę, albo konieczność używania przez zwierzę inwalidzkiego wózka, byłyby znacznie tańsze, niż leczenie rodowodowego labradora z tak ciężką dysplazją, jaka dotknęła naszą sunię.
Myśli te jednak szybko odbiegają ode mnie świńskim truchtem, bo kiedy ta moja kochana czekolada przytuli się do moich kolan, podstawi mordkę do pogłaskania i brzuszek do miziania, przypominam sobie, że warto o taką kudłatą miłość walczyć. Na każdym kroku i ze wszystkich sił.
Niepełnosprawność labradora nie może przekreślać jego szansy na szczęśliwy, kochający dom. Dlaczego? Ano dlatego, że ani wózek inwalidzki, ani uszkodzenie wzroku, czy słuchu, ani żadna inna choroba nie odbierają psu serca. Serca, które kocha zawsze i bezwarunkowo. Serca, którego nam – ludziom łamać nie wolno. Jeśli bowiem pies może być przewodnikiem człowieka, to tak samo w drugą stronę – człowiek może być przewodnikiem psa. I wszystko w stadzie będzie się zgadzało.
autor: E. Frankiewicz
Ooo moje zdjęcie zostało wykorzystane .
Pięknie napisane Pani Ewo:)Łezka tez poszła. Czy to Tila- kierowca bombowca? Co słychać u czarnuszki?
Moja rodzina przez całe swoje istnienie nie wydała tyle kasy na lekarzy, co przez ostatnie 4 m-ce na nasze 2 labki poszło:) Ale za to jaka satysfakcja z efektów leczenia!!!