Happy end przerażającej historii o łańcuchowym labradorze napadniętym przez wilka.
Zapadła noc. W małej miejscowości pod Sanokiem świeciły się już tylko latarnie, i to też nie wszystkie. Słychać jedynie szum liści na drzewach smaganych przez wczesnowiosenny wiatr i zgrzyt łańcuchów, na których uwiązane są psy. Przed czym mają bronić? Tego nie wie nikt, ale tradycja pozostanie tradycją. Do jednego z takich łańcuchów przywiązana jest Drapcia, o zgrozo, labradorka. Zaiste pies rodem z piekła, agresywny, czujny i odważny. Z diabłem łączy ją jedynie kolor. Drapcia nie piszczy, nie skamle, nie woła swojej pani, bo wie, że ta i tak nie przyjdzie. Zjawia się tylko raz w ciągu dnia, by wrzucić do miski żarcie i nalać wody.
Drapcia popatrzyła w stronę lasu, zaciągnęła się świeżym, choć chłodnym jeszcze powietrzem i już miała wejść do budy, gdy powstrzymał ją dziwny dźwięk. Drapcia mimowolnie się najeżyła, czuła że wydarzy się coś złego. Nie myliła się, tuż za nią stał wilk i nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, ten wskoczył na jej grzbiet. Pisk i odgłosy szamotaniny obudziły właścicielkę, która wybiegła na taras, ale zobaczywszy, co dzieje się na podwórku, czym prędzej cofnęła się do domu, podczas gdy jej pies desperacko walczył o życie. W pewnym momencie naprężony do granic możliwości łańcuch pękł i Drapcia błyskawicznie pobiegła w kierunku domu. Na próżno drapała w okno balkonowe, właścicielka nie miała zamiaru ryzykować spotkania z wilkiem. Dopiero po dłuższym czasie, gdy upewniła się, że niebezpieczeństwo minęło uchyliła drzwi. I wtedy zobaczyła Drapcię leżącą w kałuży krwi i popiskującą z bólu. Na szczęście szybko zareagowała i godzinę później była już z psem w jednej z sanockich lecznic. Obolała, półprzytomna Drapcia nie wiedziała, czy słowa – „Przyszłam uśpić psa” słyszy naprawdę czy może to tylko zły sen. Jednak gdy rano otworzyła oczy w pobliżu nie było jej pani, lecz obcy ludzie w dziwnych zielonych strojach. Nie znała tego miejsca, nigdy wcześniej nie była przecież u weterynarza. Nigdy też nie pomyślałaby, że jej „pani” z taką lekkością będzie chciała ją uśmiercić, a gdy lekarz odmówi, bez zawahania podpisze dokument, zgodnie z którym Drapnia przestania do niej należeć. Ot tak …
Na szczęście obcy ludzie bardziej przejęli się losem labradorki i z Sanoka przewieźli do specjalistycznej kliniki w Nowym Sączu, gdzie otoczono ją profesjonalną opieką.
Pomimo licznych ran, niektórych bardzo głębokich, Drapcia powoli odzyskuje zdrowie i już niedługo znów będzie pełnosprawnym psem, choć z kilkoma bliznami. Ale to, co najważniejsze to dom, który już na nią czeka. Dom, a nie buda i łańcuch. Człowiek – opiekun, a nie człowiek – właściciel, dla którego uśpić psa, to jak wyrzuć zużytą baterię. Szczęście w nieszczęściu ktoś powie. Cóż, cieszmy się nim wraz z Drapcią i trzymajmy kciuki za inne łańcuchowe psy, by „zjawił się wilk”, który sprawi, że przestaną pracować jako security za miskę lichego żarcia dla swoich właścicieli …
Oprac. R. Kamińska
Wielotygodniowe leczenie ran będzie bardzo kosztowne, stąd zorganizowaliśmy zbiórkę na leczenie Drapci.
Można pomóc suni wpłacając pieniądze bezpośrednio na nasze konto:
PKO BP 39 1440 1185 0000 0000 1729 5136
z dopiskiem: Leczenie Drapci
Drapcia przed pogryzieniem:
Jedna z największych ran:
Boże, co za straszna sytuacja. Dla mnie nie do pojęcia jak można zostawić tak psa na pastwę losu i nie stawać w jego obronie a potem chcieć zabić. Biedna suczka. Zdrowiej maleńka pod opieką dobrych ludzi
Czy ta superhero’ska szuka jeszcze rodziny?
Już ma domek:)