Czedarowe opowieści. Część trzecia

Czedarowe opowieści

Czedar – przeuroczy, rosły blondyn, który swój pierwszy rok życia spędził przy budzie, na sznurku i kolczatce wrastającej w szyję. Na szczęście znaleźli się Ludzie Wielkiego Serca, którzy Czedarowi uratowali życie i przywrócili wiarę w człowieka, znajdując mu nowy, Własny Dom. Wielkie serce tego równie wielkiego biszkoptowego laba otworzyło się na nową rodzinę, w której ma kochającą Panią i Pana, dwoje dzieci do zalizywania i czekoladową siostrzyczkę do zabawy oraz rzesze sympatyków po sąsiedzku.

28-03-2015, 15:03

Nie mam weny na pisanie, humor mi zdechł, bo najpierw były kłopoty z Madziorem (znowu przeciekała :cring: ), a potem Czedar przejął się oceną pana wet, który stwierdził, że powinien ze dwa kilo jeszcze schudnąć. Czeduś tak wziął sobie to do serca, że na 3 dni przestał jeść… :(
Jeśli chodzi o Maderkę, to niestety wszystko wskazuje na to, że jednak jest to posterylkowe nietrzymanie moczu. :cring:Tydzień po zakończeniu dopyszcznego antybiotyku Mada znowu zaczęła się mocno podlizywać, gdzieniegdzie pokapywało z niej, a Czeduś tak się czepiał jej podogonia, że aż zaczęła na niego powarkiwać. :bad: Oczywiście pojechałam do weta, włączył Maderce hormon, na sprawdzenie, czy zadziała. Brała estriol przez tydzień i okazuje się, że jest znaczna poprawa, pies się nie podlizuje, nie kapie, Czedar się za nią nie zabiera. Na wizycie kontrolnej zapadła niewesoła dla nas decyzja – w kwietniu Madera znowu trafi na stół, trzeba jej zrobić tzw. „podszywkę” kikuta macicy (cokolwiek to znaczy…), żeby pęcherza nie drażnił. :cring: Nie bardzo się skłaniałam ku kolejnej narkozie i wietrzeniu psich wnętrzności, ale rozumiem argumenty medyczne – Mada jest bardzo młodą suczką, nie ma nawet roku, branie hormonów przez najbliższe 10 – 12 lat (a może i więcej) nie wyjdzie jej na zdrowie, bo padną i nerki, i wątroba, i przysadka mózgowa, wyliczać można w nieskończoność… :matrix: O otyłości nie wspomnę… Skonsultowałam przypadek Madusi z trzema innymi wetami z innych klinik, wszyscy (niestety) potwierdzili diagnozę i słuszność zaproponowanego leczenia operacyjnego. :(
Kilka dni temu byliśmy z piesami na chipowaniu. I tu stał się „Cud nad Śmierdziejówką” (w oryginale jest oczywiście Czerniejówka, ale „zapachu spod pachu” wydziela taki, że została oczywiście przechrzczona i niewielu lublinian nazywa tę rzeczkę inaczej :-P ) – Czedar odpuścił sobie występy, chociaż pan wet przezornie zaopatrzył się w dwóch silnych studentów do pomocy!
Weszliśmy w miarę spokojnie (tzn. spokojne były psy, ja wchodziłam z duszą na ramieniu, z dwoma smyczami kurczowo owiniętymi wokół rąk, torebkę niosłam prawie w zębach, bo z ramienia spadała, zaraza jedna :-P ), Mada natychmiast pokłusowała z tupotem małych nóżek do pani z recepcji, została wygłaskana po brzuszku, wydrapana po zadku, skomlącym głosem zbolałego szczeniaczka opowiedziała jak to jej z nami źle – biją, głodzą i w ogóle się znęcają… 8) Potem okazało się, że w pokoju lekarskim wyleguje się emerytowany osobisty labek pana doktora (ledwo się rusza biedaczek, bo ma osteoporozę i dwie łapki połamane, kręgosłup też nie w porządku :( ), Madera labka dopadła zlizując niemal na śmierć, na gorączkowe i niemal na klęczkach składane przez pana doktora błagania, żeby nie mordowała psiego emeryta, Mada obdarowała i jego śliniastym pocałunkiem :-P , ogonem przywaliła emerytowi w oko (zniósł to po męsku) i pocwałowała z powrotem do recepcji szukać smaczków pod biurkiem pani recepcjonistki. :D
Czedarek tymczasem wszedł ze zwykłym, wyszczerzonym uśmieszkiem, mającym zwiastować „ja wam jeszcze pokażę!” :-P , obniuchał wszystkie kąty, zwalił się z łomotem na nogi pani w recepcji, został wyglaskany i wydrapany także, cichcem ukradł kilka smaczków spod biurka, resztą został poczęstowany i na to wszystko wyszedł pan wet. :dribble:Zamarliśmy oboje, ja i Czedar, każde z innego powodu. Ja popadłam w stan bliski paniki, że Czeduś zacznie zaraz demolować klinikę i zeżre pana doktora jednym klapnięciem (nie znali się do tej pory, nie licząc awanturki w rentgenie jakiś czas temu ;D ), a potem na deser wtrząchnie jego labka (niestety, w klinice na widok innych psów w Czediego wstępuje coś, co niektórzy nazwaliby szałem, inni zaś podszeptem czarta ;D ). Czedar postał chwilę, pan wet do niego zagadał (a uwielbia labradory) i po kilku sekundach nasz psiur wtulił się w pana doktora, czule merdając ogonem i liżąc po rękach. Byłam w szoku absolutnym… :-o
Pan doktor zaprosił nas wszystkich do gabinetu, Mada wleciała natychmiast (kolejny cud – po siarczanie miedzi i rzyganiu ostatnio do gabinetu trzeba ją było wpychać), dopadła studentów i kazała się drapać, im też opowiedziała o swoich krzywdach, Czedar natomiast wszedł z dostojną godnością, usiadł jak przystało na gentlemana i wpatrzył się z bezrozumnym doprawdy uwielbieniem w pana doktora. :-P I to ostatecznie przekonało mnie, że doktor po pierwsze uwielbia labki, po drugie one uwielbiają jego, a po trzecie – wydziela z siebie jakieś fluidy, bo i Mada i Czeduś są w jego towarzystwie aniołkami po prostu! :haha:
Bez żadnych kłopotów, szaleństw typu przejażdżki na psim grzbiecie, czy też demolki gabinetu, obydwa psy zostały zachipowane (żadne psie nawet nie mruknęło, natomiast ja mało nie zemdlałam na widok grubości igły do chipowania:confused: ), w Maderowych uszach znaleziono grzybka (też podejrzewałam, że się łobuz jeden zadomowił) :bad: , Czedi natomiast został przy okazji zaszczepiony na wściekłość i choroby zakaźne oraz otrzymał polecenie zrzucenia 2 kilogramów. :( Na to ostatnie dictum Czeduś spojrzał zezem, ale nic nie powiedział… :| Dopiero w domu okazało się jak bardzo się tym psisko przejął…

Wysłany: 15-04-2015, 22:11

Dzień po szczepieniu i chipowaniu zabrałam psiaki do moich rodziców, do popołudnia wszystko było ok., grzecznie pożarły swój obiad, po spacerku padły spać i pozornie Czeduś sprawiał wrażenie, że czuje się normalnie. Ja jednak zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie halo, bo zazwyczaj Czedar nie przesypia całego popołudnia, a wtedy chrapał do wieczora aż furczało. Wróciliśmy do domu, ja daję psom kolację (spóźnioną o niemal 2 godziny – zgroza!!!), a Czedar odwrócił się ogonem i miał jedzenie w nosie. :-o Poszedł spać, natomiast Mada z dreszczem szczęścia zeżarła podwójną porcję :-P (nie zdążyłam zabrać Czedowej miski)!
Kolejnego dnia rano, przy śniadaniu, Czedar nawet nie zlazł z kanapy, wołałam, prosiłam, podtykałam michę pod pysio – a on nic, miał mnie gdzieś. Apatyczny, osowiały, przekimał na kanapie do popołudnia, obiadu też nie ruszył (znowu Madera z błyskiem w oku się jego obiadem dopchała, bo głupia pańcia zajmowała się dzieckiem). Wpadłam w rozpacz, bo zazwyczaj jeśli labrador nie chce jeść, to sprawa jest poważna. Na dodatek kiedy Madera zachęcała go do zabawy, groźnie szczerzył kły, warczał i gonił ją od siebie bez zastanowienia…
Oczywiście wepchnęłam Czedusia do auta i pognałam do weta. Na szczęście na dyżurze był pan doktor, który Czedara 2 dni wcześniej szczepił, Czeduś nie był już wprawdzie tak spolegliwy jak poprzednio, ale pogłaskać się dał, został osłuchany, zbadany na wszystkie strony, od łap do ogona i dostaliśmy zalecenie – nie dawać kolacji, jak zgłodnieje, to może zje, bo na chorobę nic nie wskazuje, raczej jest to reakcja poszczepienna. :( Jedynie podczas wychodzenia z kliniki przeżyłam chwilę grozy, bo na korytarzu czekał równie młody, co agresywny buldog, na którego Czedar natychmiast rzucił się ze zjeżonym włosem, tamten się odgryzł i zaczęło się piekło. ]:) Na szczęście pan wet nogą wepchnął buldoga do gabinetu (cud, że nogi nie stracił :beated: ), Czedusia wraz ze mną, uczepioną końca smyczy, wywlókł na zewnątrz, po czym z uśmiechem (podziwiam tego człowieka! :) ) zaprosił nas na wizytę za dwa dni, jeśli Czedar nie zacznie jeść.
Czeduś się zaparł, mimo braku kolacji, śniadania nie tknął. Mada była niepocieszona, bo jej sprzed nosa michę Czedową zabrałam (wredna pańcia!!! :doubt: ), mój tatuś wpadł w otchłań rozpaczy, bo Czedar się z nim witać nie chciał, spał jak Reks na kanapie i ani go było ruszyć, na naszego małego Niunia powarkiwał z daleka, na Madę warczał ostro i gniewnie, w ogóle był nie ten pies co zawsze – zrobił się z niego taki Dr Jekyll i Mr Hyde – raz osowiały i apatyczny, a raz agresor.:dribble: Sąsiedzki kundel (który z głupoty wlazł na naszą działkę – samobójca jeden! :beated: ) został przez Czedara tak zmaltretowany i zmieszany z błotem (dosłownie!), że się nawet pod naszą furtką przestał pokazywać (a do tej pory żyli w izolacyjnej, „przezpłotowej” zgodzie…)!
Taki ponury nastrój panował do wieczora. Kiedy zaczęłam szykować michy z kolacją, Czedar był łaskaw rzucić okiem w kierunku kuchni. Poruszył nosem kilka razy i… ociężale zlazł z kanapy. Przyszedł statecznym krokiem (nie)głodnego labradora pod blat kuchenny, walnął się był z hukiem na podłogę i merdnął kilka razy ogonem. Nabrałam nadziei…
Kiedy niosłam miski do psiej jadalni, Madera oczywiście czyniła szalone podskoki waląc łepetyną o moje łokcie, licząc na to, że może coś upuszczę i da się zeżreć wcześniej, Czeduś natomiast na spokojnie ruszył za mną, poczekał na michę i zaczął jeść. Jadł tak irytująco powoli, że Maderę roznosiło – no jak to, ona już swoje zeżarła w 30 sekund i mogłaby jemu też zeżreć, a tu guzik – on sam żre! :< W pewnym momencie nie zdzierżyła, podskoczyła Czedarowi pod mordkę i dawaj wpieprzać jego kolację! Czedar warknął groźnie, Mada odskoczyła na bezpieczną odległość, on liznął jeszcze ze 3 razy i dał sobie spokój. Wylazł z jadalni, skoczył na kanapę i poszedł spać. Ja w euforii, że chociaż pół kolacji zjadł, Mada w euforii, bo drugie pół kolacji jej się trafiło (ona ma takie tempo żarcia, że zabranie jeszcze pełnej miski graniczy z cudem! ;D ), a Czeduś chrapał snem sprawiedliwego!
Kolejnego dnia rano, bez specjalnej zachęty Czedarek zjadł śniadanie normalnie, obiad też, kolacja także poszła, zaczął się bawić, przestał warczeć, no i rzecz najważniejsza – powrócił do zwyczaju czyszczenia buzi po jedzeniu! :papa:
Wygląda to mniej więcej tak, że nażarty Czeduś wyłazi z psiej jadalni, z rozmachem wpada na dywan, po czym wypina zadek z ogonem do góry, zaś pysiem szufluje po dywanie, wycierając pyszczek i pomrukując rozkosznie. :-P Jeśli nie ma wystarczająco dużo miejsca na dywanie (zabawki i te sprawy), brzegi kanapy, tudzież fotela też się przydadzą – pies jedzie mordysią w jedną stronę, potem w drugą, potem wraca jeszcze raz, a następnie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wali się z łomotem na podłogę i wiąże sadełko… :)

Wysłany: 17-04-2015, 12:19 

Czuje dusza moja, że jeszcze kilka dni i mój ślubny wyrzuci mnie razem z córką i psami z domu… Ale faktem jest, że Madera i Czedar mają coraz lepsze osiągnięcia… :-P
Nasz tak zwany ogród coraz bardziej wygląda niczym skrzyżowanie kopalni piachu z bardzo zaniedbanym ugorem. ;]Ostatnie ciepłe dni sprawiły, że nasze Burki kochane mnóstwo czasu życzyły sobie spędzać na dworze i nawet za żywnościową łapówę nie chciały wracać do domu. W końcu się poddałam – wystawiłam michę z wodą na taras, dziury w płocie zastawiłam dechami i cegłami i pozwoliłam im ganiać, bo w przeciwnym wypadku dzieci i mąż umarliby z głodu, syn dodatkowo zwiększyłby swoją wagę przy pomocy produkcji w pieluszce, córka zaś chodziłaby do szkoły z nieodrobionymi lekcjami. :-P
Tych kilka dni wystarczyło, żeby nasze 6 świerków (pracowicie kradzionych przez mojego męża w Tatrach – na szczęście nie z rezerwatu, bo chyba bym go zabiła! – i niesionych ofiarnie przez 8 km pod pachą :bad: ) straciło czubki, styropian ze ściany garażu został pracowicie objedzony, tuje chwieją się w posadach, bowiem dołki pod nimi systematycznie zwiększają swoje rozmiary, zaś poduszki z tarasowych krzeseł walają się w postaci drobnych szczątków w okolicy szamba. :bad:
Nasza kocica popadła w desperację, bo już ani kawałka miejsca w ogrodzie nie ma, żeby się bezpiecznie powygrzewać w słoneczku, w ramach protestu przestała z nami rozmawiać na całe 3 dni, jeść przychodziła dopiero późnym wieczorem, kiedy psy już chrapały snem sprawiedliwego i dobitnie dała nam do zrozumienia, że od tej pory na myszy możemy polować sobie sami! :<
Ukoronowanie psich wysiłków w zakresie dewastacji działki miało miejsce wczoraj, kiedy i Madusia i Czeduś gorliwie pomagali mężowi „przygotować grunt” pod płyty ażurowe, które mamy zamiar położyć na wjeździe do garażu. Jak łatwo można się domyślić, ślubny był zachwycony psią pomocą… ]:)
Wspólna robota zaczęła się już przy wbijaniu palików. Mąż wbił drewienko, odwrócił się tyłem, żeby wbić kolejne naprzeciwko i zanim się zorientował, Czedarek po cichutku wyjął pierwszy palik i zamienił go w drewniane wiórki. 8)Ślubny ryknął głosem rannego żubra, ale nic mu to nie dało, palik niestety już nie żył i nawet na reanimację nie było szans! :-P
Tym samym została podjęta decyzja, aby drewno zastąpić metalem, w (nie)słusznym przekonaniu, że tego Czedarek nie da rady pożreć. Zanim metalowe pręciki zostały przyniesione z garażu, drugie drewienko również zostało zamienione w wiórki, wprawdzie nieco większe (widać, że się psu spieszyło, bo a nuż zabiorą… :-P ), ale nadające się jedynie do palenia w piecu. Czedar z radosnym wyrazem pysia spoglądał na męża, machał bardzo uprzejmie ogonem, zupełnie jakby pytał: „no i co, ładnie ci pomogłem?” ;D Mąż nic nie powiedział, bo słów mu zabrakło (dźwięków nieokreślonych owszem, wydał całkiem sporo ;D ).
Z dziką furią w oczach ślubny ponownie poszedł do garażu, uzbroić się w broń zaczepną i odporną (szpadel, sznurek, młotek i nożyce do cięcia stali), bezmyślnie jednak zostawił na dworze pudełko z metalowymi pręcikami… :(Przypomniał sobie o tym po chwili, wyleciał z garażu jak obłąkany, ale oczywiście było już za późno – tym razem Madera trzymała pudełko w pysku, Czedar tylko pozbierał to, co Madziora pogubiła, po czym oba psy rozpoczęły szaleńczy galop po ogródku. :dribble: Mąż leciał za nimi i zbierał to, co gubiły i nawet po 35 minutach udało mu się zebrać wszystko. :D Cała trójka usiadła ciężko na trawie, ledwo dysząc (to tylko mąż :shy: ), a w powietrzu warczały emocje (i mąż :doubt: )…
Po 10 minutach energicznego ziajania ślubny podniósł tyłek celem zabrania się za robotę. Psy też się podniosły… :)Mąż potoczył wkoło krwawym spojrzeniem wampira, zagulgotał coś niczym pijany indor i zaczął wbijać paliki. ;]Robił to z taką siłą, że bałam się, czy młotek wytrzyma… ;D Psy próbowały oczywiście wyciągać, ale tym razem nie dały rady…
Mężuś rozciągnął sznurek między palikami (próby przegryzienia sznurka przez Madę zostały unicestwione natychmiast), wziął do ręki szpadel i zaczął kopać dołek na krawężnik. Psiaki radośnie dołączyły się do niego, stanęły po obu jego stronach i dawaj grzebać w ziemi. Cała trójka wyglądała jak stado rasowych terierów wysłanych na przymusowe roboty;D , współpraca szybko się jednak skończyła, okazało się bowiem, iż pojęcia równości, poziomu i głębokości są naszym psom nie znane. :bad: Mąż z lekka zamierzył się szpadlem (licząc, jakże głupio, na przestraszenie psów, te jednakże wiedzą doskonale, że ostatnią rzeczą jaką pańcio mógłby zrobić jest zrobienie krzywdy żywemu stworzeniu:-P ), Czedarek natychmiast więc złapał trzonek szpadla w zęby i zaczął się z nim kręcić jak na karuzeli. :haha:Madera podskakiwała z boku i łapała pańciusia za nogawki spodni. :haha: Nierówna walka zakończyła się remisem – szpadel z lekka nadgryziony powędrował do garażu, spodnie nieco bardziej nadgryzione powędrowały do prania i szycia, psy syte rozrywek ochlały się wodą i padły, mąż zgrzytał zębami, aż mu dym uszami szedł, ja wraz z córką zarykiwałyśmy się ze śmiechu na tarasie, a układanie ażurów rozpłynęło się we mgle przyszłości… :-P Może pomyślą logicznie i położą się same? :(

czedar3

poprzednia część: Czedarowe opowieści (ciąg dalszy)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *